House of Cards – przewrotna pochwała demokracji
Ostatnie wybory samorządowe w Polsce pokazują, że jest miejsce dla takich seriali jak „House of Cards”, a główny bohater Francis Underwood czułby się w polskim Sejmie jak u siebie w domu. Ktoś by spytał, co łączy tak cyniczną postać z polską polityką? Odpowiedź brzmi: wszystko!
Zacznijmy jednak od tego, o czym jest ten serial. Otóż opowiada nam on dzieje zemsty, politycznej zemsty. A jak wiadomo zemsta najlepiej smakuje na zimno. Główny bohater pełni funkcje whipa partii Demokratycznej- w polskim parlamentaryzmie, w którym obowiązuje dyscyplina partyjna przy głosowaniach posada nieznana. Whip ma na celu organizowanie głosów wśród kongresmanów za ustawami zgłaszanymi przez jego partię. Przypomnijmy, że w USA nie ma wspomnianej wyżej dyscypliny partyjnej. Frank Underwood jest w serialu, jak możemy się domyślać, whipem od wielu lat. Podczas pierwszych scen serialu, kiedy celebrowany jest nowo wybrany prezydent USA z Partii Demokratycznej, Francis dowiaduje się, że nie dostanie obiecanego mu przed wyborami stanowiska sekretarza stanu (odpowiednik naszego ministra spraw zagranicznych), rozpoczyna więc skomplikowaną intrygę w której główną rolę odegrają: ambitna młoda dziennikarka, żona głównego bohatera oraz pewien kongresman obciążony grzechami przeszłości, a mającą na celu zemstę na prezydencie, przy którego elekcji dopomógł.
Nie zdradzając meandrów fabuły trzeba wspomnieć o kilku rzeczach, które wyróżniają ten serial. Po pierwsze są to kapitalnie napisane i odegrane postacie. Począwszy od pierwszoplanowych bohaterów jak małżeństwo Underwood poprzez postaci drugiego planu. Nie ma tutaj aktora, który zagrałby na fałszywej nucie. Dodajmy do tego, że nie powinniśmy odczuwać sympatii do głównego bohatera. Rzeczy, które robi, aby dostać się na szczyt, dla człowieka mającego sumienie są absolutnie nie do przyjęcia. Raczej zadajemy sobie pytanie, do czego jeszcze oni są zdolni? I w jakiś sposób imponują nam tym.
Drugą rzeczą jest świetny scenariusz, na początku można pogubić się w wielowątkowości fabuły. Widz może poczuć się jak, ktoś rzucony na głęboką wodę. Na szczęście reżyser wraz z scenarzystami prowadzi nas sprawnie przez historię, a kolejne klocki w układance wskakują zgrabnie na swoje miejsce.
Imponować musi także realistyczne odtworzenie realiów amerykańskiej polityki. Pamiętajmy, że nie mówimy tu o jakimś bananowym państewku, ale o pierwszym mocarstwie świata. Można było się spodziewać, że przedstawienie żmudnych negocjacji o kształt ustawy i jej przepychanie przez kolejne izby Kongresu będzie nudne jak flaki z olejem, a jednak ma się wrażenie jakby oglądało się fascynujący thriller. Pokazane są też brudne gierki polityków, cynicznie wykorzystujących media, które chętnie podążają za rzucaną im przynętą. W ogóle styk różnych światów jest bardzo ciekawym aspektem w tym serialu. Mamy pokazane i związki zawodowe, dziennikarzy, lokalnych i ogólnokrajowych polityków oraz zwykłych ludzi, którzy pokazani są jak nic nierozumiejące z tego wszystkiego, urabiane przez wszystkie te siły marionetki.
Last but not least są wpompowane w produkcję pieniądze, a mówimy o kwotach rzędu 100 milionów dolarów- co jest ewenementem jak na produkcję nie kinową oraz sposób dystrybucji. Otóż serial rozpowszechniany jest przez Internet a wszystko odcinki są dostępne jednego dnia. Netflix, producent wyszedł tym samym naprzeciw zmianom nawyków widzów. Mało, kto z pokolenia nastolatków oraz ludzi przez 35 rokiem życia śledzi seriale w telewizji. W erze wszechobecnego dostępu do sieci i popularności różnego rodzaju programów do ściągania filmów oraz zmian w systemie pracy, każdy ogląda, kiedy mu pasuje. Nie wszyscy mają czas, by przykładowo o godzinie 20 usiąść przed telewizorem i delektować się kolejnym odcinkiem. Pieniądze włożone w serial widać także w gwiazdorskiej obsadzie. Pierwszoplanowe role grają aktorzy, którzy mają na koncie nawet oscarowe produkcje jak Kevin Spacey i Robin Wright.
Przy całym cynizmie, jaki wręcz wylewa się z ekranu, paradoksalnie jest ta produkcja pochwała demokracji w amerykańskim wydaniu. Znamienny jest odcinek, kiedy Underwood musi udać się na amerykańską prowincję do swojego hrabstwa, skąd został wybrany, gdzie musi zapobiec skutkom banalnej w sumie tragedii drogowej. Oto człowiek obracający się wśród możnych tego świata musi dbać o swój elektorat. Wyobrażacie sobie polskiego polityka jadącego do Pcimia Dolnego, bo była tam jakaś tragedia, a on akurat ma tam swój okręg wyborczy?